Wszystko jest większe w Teksasie, czyli T-6 kontra turkey vulture

Anna Litwinek / 07-02-2016

Poszarzałe od słońca kolory i popiel betonu jako drugi plan dla wielkich ptaków, krążących wokół wież ciśnień przecinających horyzont majestatycznie jak gotyckie katedry w Europie. Stalowo-betonowe teksańskie katedry, a wokół nich chmury cathartes aura, turkey vulture. W naszym swojskim języku sępników różogłowych. Jak przerośniete indyki na sterydach krążą nad głowami budząc obawy w załogach mijanych jednosilnikowych turbośmigłowych T-6 Texan II. Jak słyszałam, kilkadziesiąt takich zderzeń rocznie kończy życie kilkudziesięciu podniebnym sępowatym indykom, dodając nieco stresu i nieprzyjemnych wrazeń pilotom na treningowych niskich przelotach. I domyślam się, że sporo sprzątania też.

Teksas, państwo w państwie, swego czasu republika zupełnie poza unią stanów. Samodzielna z własnym prawem i legendami. A przecież wszystko co amerykańskie jest do rdzawego tu i suchego gruntu texańskie. Gruntu pokonywanego codziennie w setkach mil przez najpopularniejsze w Ameryce Chevrolety Tahoe i Suburban Texas Edition, prowadzone przez prawdziwych kowbojów wzrokiem omiatających cię spod rond prawdziwych kowbojskich stetsonów. Wielkie pickupy długie na 6 metrów nakryte wielkimi kapeluszami i wypełnione jeszcze większą gościnnością i swoistą kulturą pogranicza. Tylko tu jeszcze przywitają cię słowami „Howdy Ma’am”, co będzie wyrazem najlepiej pojmowanej grzeczności. Ale bydło jako kariera zawodowa zostało dawno zapomniane, a byk pozostał jako logo w nazwie co drugiego przydrożnego baru. Kowboje zostali nafciarzami, a największe w kraju baki wypełnia najtańsza ropa. Trudno znależć inspirację w ropie.

Jak do tej pory najbardziej wielobarwnym, zaludnionym i wciągającym miejscem było downtown San Antonio i położony wzdłuż płynącej przez środek miasta niedużej rzeki deptak udekorowany tex-mex, mieszanką teksańsko-meksykańskiej muzyki, jedzenia i pamiątkowych t-shirtów. Ale ten opis przyrody zostawię na kolejny post. A tymczasem stukam w klawisze lekko oślepiona słońcem, lutowym, gorącym i zachwycającym o tej porze roku dla mieszkanki północnej Europy, w ciszy zalegającej w weekend w Randolph Air Force Base, w cieniu starego, acz niskiego dębu.

O właśnie, chociaż drzewa mają tu niższe, niż w Polsce. Poza tym, jak mawiają, everything’s bigger in Texas. Wszystko jest większe w Teksasie. Latające indyki, odległości i słońce.